Billego, sepleniącego Szkota poznałam w autobusie dowożącym podróżnych z lotniska do centrum Auckland. Do Nowej Zelandii doleciałam dobę po pozostałych. Ekipa czekała na mnie w jednym z hosteli. Billego ciężko było zrozumieć. Większość naszych rozmów w dużej mierze stanowiła improwizacja:) Zostawił mi swój adres na Wyspie Południowej, na wypadek, gdybyśmy potrzebowali pomocy podczas naszej wędrówki. Jak co roku przyjechał do pracy, jako operator koparki. Nie sądziłam, że stanie się jedną z ważniejszych postaci podczas naszej trzymiesięcznej podróży po Nowej Zelandii.
Po kilku tygodniach pięknej przygody, ekipa wróciła do Polski. Na wyspach zostałyśmy z Gośką. Zdeterminowane szukałyśmy pracy. Mimo posiadanej wizy wcale nie było to proste. Wtedy po raz kolejny poratował nas Billy. (Pierwszy raz był wtedy, kiedy przenocował przez kilka dni siedmioro Polaków i dwie Słowenki, bo akurat znaleźliśmy się w jego okolicy).
Wylądowałyśmy na farmie koni zarodowych. Myślę, że o pracy na tej, moim zdaniem, pół – legalnej farmie można napisać kiedyś oddzielną historię.
Nadszedł dzień jednego z największych dotychczasowych wydarzeń muzycznych w Nowej Zelandii. Wszystkie rozgłośnie radiowe trąbiły o występie legendarnej grupy AC/DC na stadionie w Wellington. Billy od kilku dni planował wyjazd i usilnie namawiał nas do wzięcia udziału w nim. Niestety fundusze już nie za bardzo pozwalały nam na taki rarytas. Po wielogodzinnych namowach, udało mu się wynegocjować z nami dwa wolne dni.
Wyruszyliśmy bladym świtem. Z Honoraty, koło Christchurch, na północy kraniec Wyspy Południowej było ok. 300 km. A stamtąd jeszcze przeprawa promem i dojazd do stolicy. Nie mieliśmy planu, biletów i zarezerwowanych miejsc na prom. Tym wszystkim zamierzaliśmy pomartwić się w odpowiednim czasie. Billy zapewniał nas, że zna świetną miejscówkę koło stadionu, z której będzie można słuchać koncertu. Szybko zasnęłam zajmując większą część tylnego siedzenia.
Nagle obudził mnie Billy wciskając do ręki telefon. Jedyne, co zdołałam usłyszeć, to: „Jesteś na żywo w radio, mów!”. O tym, jak wielkie było moje zdziwienie i jak mogłam brzmieć na antenie nie muszę opowiadać. Okazało się, że w Rock Radio, jednej z największych rozgłośni w kraju, przeprowadzali swego rodzaju konkurs. Coś na zasadzie: wyślij smsa z drogi na koncert naszej gwiazdy. Do tych, którzy wysłali najciekawszą odpowiedź oddzwaniali. Billy nie musiał długo czekać na telefon w odpowiedzi na swojego smsa o treści: „I’m Scottish in the kilt with two Polish chicks with me. We have no tickets” Okazało się jednak, że nie tylko my miałyśmy problem ze zrozumieniem sepleniącego Szkota i redaktorzy poprosili do słuchawki kogoś z bardziej przystępnym angielskim. 🙂 Troje dziennikarzy mieli niezły ubaw z naszej historii, mojego angielskiego i zachrypniętego zszokowanego o poranku głosu. Przyznam, że ja mam do dziś, kiedy odsłuchuję nagranie. Świetny rozweselacz na depresyjne jesienne wieczory. Niestety nie nagranie nie nadaje się do ponownej publikacji. Wystarczy że, jak się potem okazało, słyszeli mnie prawie wszyscy, w Nowej Zelandii.
Redaktorzy nie mogli uwierzyć, że jedziemy „na gapę” koncert. Uświadomiłam ich, że jesteśmy z Polski i z pewnością coś wymyślimy:) Nie mam pojęcia, czym się kierowali i jakie były zasady tej zabawy, lecz po niespełna godzinie oddzwoniono do nas z informacją, że mamy się zgłosić do siedziby radio po 3 bilety na wieczorny koncert AC/DC 🙂
Ta nieziemska przygoda nie miała zamiaru się skończyć. Na Wyspę Północną dostaliśmy się…hydroplanem, ponieważ nie było już szans na miejsca na promie. Na pilocie historia zrobiła niemałe wrażenie i dał nam bardzo dużą zniżkę na lot. Co najmniej trzy osoby zaczepiły nas przed i po koncercie z prośbą o zdjęcie. Może dlatego, że Billy miał szkocką spódniczkę i nietrudno było nas skojarzyć ze szczęśliwcami z porannej audycji?
Jednak historia swój finał znalazła dopiero w Seulu, gdzie miałam przesiadkę. Gośka leciała liniami brunejskimi do Irlandii, a ja koreańskimi do Pragi. Linie porządne, na długi transfer przygotowano pasażerom 4* hotel. Dziwnie musiałam wyglądać w luksusowej recepcji ze śpiworem w ręku, pewna, że czeka mnie noc na lotnisku. O poranku, przed kolejnym długim lotem czekał na nas obfity bufet. Do dziś pamiętam smak przepysznej zupy z dyni. Przysiadłam się do jakiejś wesołej męskiej ekipy, ponieważ był problem z miejscami. Okazało się, że chłopaki są rodowitymi Kiwi i lecą do Wielkiej Brytanii w celach zarobkowych . Byli pod wrażeniem ilości odwiedzonych przez nas miejsc w ich kraju. Zaciekawieni historią spytali o największą przygodę z tej kilkumiesięcznej wyprawy. Nie potrzebowałam chwili zastanowienia, by opowiedzieć o wygranych przypadkiem biletach na koncert AC/DC. Moja mina musiała być bezcenna, kiedy to o 5 rano w Korei Południowej od jakiś przypadkowo spotkanych ludzi usłyszałam: „W Rock Radio to byłaś ty?!”
2018 (2009)