Stojąc przy drodze i łapiąc stopa przy granicy z Iranem, nie spodziewałam się, że usłyszę jedną z najbardziej romantycznych historii w swoim życiu.
Dwie Polki, Czeszka, Niemka i jeden facet. Z tego powodu Łukasz cieszył się ogromnym poważaniem ze strony Turków podczas naszej autostopowej przygody po wschodniej Turcji.
Ruiny Dogubayazit zrobiły na nas piorunujące wrażenie. Jednak ciągnęło nas na północ, do miasta Kars, który tak wymownie opisał w „Śniegu” Orhan Pamuk. To właśnie powieść noblisty sprawiła, że musiałam zobaczyć mroczne ulice surowego Karsu, bardziej, niż zabytkowe mury pobliskiej, pierwszej stolicy Imperium, Ani.
Staliśmy przy drodze dość długo. Autostop w Turcji jest bardzo prosty, nawet w pięcioro. Tutaj jednak, na wschodnim krańcu prawie nic nie jeździło. Przed nami w błękitne niebo wbijał się majestatyczny Ararat, a dookoła rozciągał się żółty skalisty krajobraz.
W końcu, na horyzoncie z tumanu kurzu wyłonił się autokar. Było ich trzech: kierowcy i steward. To od tego ostatniego dowiedzieliśmy się, żeby nie używać telefonów komórkowych, ponieważ mogą one uszkodzić pracę silnika. Kiedy to mówił, leżał na tylnym siedzeniu pisząc smsy. Był to autokar rejsowy do Trabzonu. Jeszcze całkiem pusty. Niestety atmosfera na pokładzie nie była przyjemna, dlatego zdecydowaliśmy, że zmienimy środek transportu. Wtedy jednak kierowcy zmienili się i dołączył do nas Bekir. Okazało się, że to on namówił kolegów, by przygarnąć autostopowiczów z plecakami, mimo że zmniejszali tym samym szansę na swój zarobek.
Kiedy Bekir usłyszał o polskim pochodzeniu części z nas, jego oczu nabrały wyjątkowego blasku. Miał, bowiem sentyment do naszego kraju. Przed 20 laty do pracy przy zbiorach truskawek na żyznych glebach regionu Rize, przyjeżdżali ludzie z różnych krajów. To właśnie wtedy na plantacji poznał Aleksandrę z Krakowa. Byli młodzi i zapałali do siebie wielkim uczuciem. Ich relacja trwała kilka lat. Bekir bywał w Polsce, natomiast Aleksandra przyjeżdżała nad Morze Czarne. Związek nie spotkał się jednak z aprobatą tradycyjnej tureckiej rodziny. Sielanka zakochanych trwała dopóki ojciec nie nakłonił Bekira do ślubu z dziewczyną z sąsiedztwa. Drogi obojga rozeszły się. Założyli rodziny i wiedli spokojne życie. Bekir jednak nigdy nie zapomniał. Podkreślał, że tylko Aleksandrę pokochał tak, jak kocha się tylko raz.
W swoim telefonie pokazał, że ma wpisany nawet numer Aleksandry, tak na pamiątkę. I rzeczywiście, na ekranie komórki widniało polskie imię i numer kierunkowy do Krakowa: 004812…
Opowieść trwała długo. Mimo że po turecku każdy z nas mówił tylko w stopniu podstawowym, bez trudu mogliśmy zrozumieć Bekira. Może dlatego, że kiedy ktoś mówi o miłości wcale nie trzeba rozumieć słów?
Niespodziewanie Bekir wybrał numer, przekazał mi słuchawkę i poprosił, że jeśli ktoś odbierze, opowiedzieć o okolicznościach, w jakich się spotkaliśmy. Kiedy po kilku, zapewne najdłuższych w życiu Bekira sygnałach, po drugiej stronie słuchawki, usłyszałam polskie: „Słucham?”, zamurowało mnie. Czułam, że biorę udział w czymś ważnym. I jak tu do cholery streścić, że my studenci, że podróżujemy autostopem po Turcji, że zatrzymał się autokar i jeden z kierowców, i że truskawki, plantacja…”Bekir? Czy on tam jest?” – tylko tyle zdążyła powiedzieć Aleksandra, kiedy przekazałam słuchawkę kierowcy. Rozmawiali ze sobą chyba godzinę, a my patrzyliśmy na najszczęśliwszego w tym momencie człowieka na ziemi.
Żadne z nas nie mogło powstrzymać łez wzruszenia. Nawet Łukasz:). Nie wiem, kiedy minęliśmy zjazd na Kars, ale miasto ze „Śniegu” musi jeszcze trochę poczekać.
Bekir i Aleksandra odnowili kontakt i podobno regularnie spotykają się ze swoimi rodzinami. Natomiast my spędziliśmy wspaniały czas w Trabzonie poznając fantastycznych ludzi. W podobnym składzie dwa lata później szusowaliśmy na nartach w Górach Kacgar na wschód od Trabzonu.
2007/2018