Jak ostre może boleć kilka razy…

Jak ostre może boleć kilka razy…

Podczas spływu po rzece Ukajali (o którym przeczytasz tutaj) w Peru, doświadczyłam co znaczy fakt, że ostra papryczka piecze 4 razy… Barkami po rzekach Amazonii spływają głównie miejscowi. Jest to najpopularniejszy środek lokomocji w miejscu, gdzie praktycznie nie ma dróg. Przybyszów z innych kultur można tam spotkać niezwykle rzadko. Na barkach śpi się w hamakach rozwieszonych ciasno jeden przy drugim. (O podróży barką po rzece Ukayali, w innym tekście). Jeśli wykupi się opcję z wyżywieniem, takowe jest zapewnione trzy razy dziennie. Tak zwana „wydawka” znajduje się na dolnym pokładzie. Głośny dźwięk dzwonka, przypominający ten na przerwie w szkole, alarmuje gotowość kucharzy do wydawania posiłków. Każdy bierze to, co może posłużyć, jako talerz. Ja miałam odcięte od plastikowej butelki denko. Kolejka po posiłek jest długa, ponieważ na pokładzie przebywa około trzystu osób. Zazwyczaj dostawaliśmy kupkę ryżu z niewielkim dodatkiem mięsa, wcześniej biegającego pod pokładem. Najczęstszym smakiem mięsa, było oczywiście to z kurczaka.

Siedząca obok kolejki ekipa kucharzy, chyba widziała moją nietęgą minę na widok kolejnej już dziś porcji suchego ryżu. Panowie zaproponowali małe pomarańczowe „koraliki”. Przekonana, że jest to rodzaj lokalnej przekąski wzięłam trzy i wsadziłam do ust. I wtedy, wszystko nagle zaczęło rozgrywać się, jakby w zwolnionym tempie…Kucharze wykrzyczeli z siebie długie: NOOOOOOO!!!! Jakaś Indianka pędziła z miską ryżu i landrynkami, a pozostałe osoby obróciły się w mym kierunku niecierpliwie wyczekując reakcji. I nagle moje receptory odebrały smak „koralików”. Usta zaczęły puchnąć, oczy wyszły zauważalnie na wierzch, czucie z twarzy odeszło, a ja wylądowałam z głową za burtą. Suchy ryż od Indianki nigdy nie smakował tak dobrze, a landrynki okazały się zbawienne. Jedynym plusem zaistniałej sytuacji okazał się fakt, że przez chwilę wyglądałam, jak Angelina Jolie. Niestety po chwili, już jak ta polska wersja ;). Pomarańczowe koraliki nie były niczym innym, jak jedną z najostrzejszych w Ameryce Południowej papryczek.

Różnica odbierania smaków, różnicą, ale nie wierzyłam, że TO można normalnie spożywać. Postanowiłam przyjrzeć się lokalsom, kiedy używają zdradzieckich koralików. Okazało się, że większość przekraja kuleczkę widelcem, następnie macza w powstałym soku jego koniuszek i potem miesza go w misce ryżu, który nabiera momentalnie intensywnego pikantnego smaku. Kucharzom do głowy nie przyszło, że ktoś może zgryźć całą papryczkę. Dlatego wszyscy, jak jeden mąż zamarli nie dowierzając własnym oczom temu, co się stało. Na szczęście wieczorem już spokojnie mogliśmy się śmiać z pikantnej przygody, popijając soki z lokalnych owoców w miłym towarzystwie załogi.

Styczeń 2011 (2018)

To były takie, jak te z lewej, tylko jeszcze mniejsze

 

Ciasno rozwieszone na barce hamaki

 

Dziś rarytas, kawałek krowy

Podobne wpisy:

Podziel się:

podroznosci.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *