Jest takie miasto …
Sankt Petersburg w mojej opinii – to nie tylko zabytki: Prospekt Newski, białe noce, zwodzone mosty,(do których mam słabość), szlak Dostojewskiego, złota kopuła Soboru św. Izaaka, czy imponujące carskie rezydencje i parki.
Miałam szczęście mieszkać w tym wydartym morzu mieście przez kilka miesięcy, wniknąć na chwilę w jego tkankę, mieć tam przyjaciół, swoje historie…
Wolontariatu kontrastowy czas
Mój Petersburg to miasto słynnych kontrastów. Pracując na dwóch wolontariatach równolegle, codziennie odwiedzałam dwa – skrajnie różne od siebie światy. Rankami pracowałam w Ermitażu, sprawdzając bilety. W soboty pilnowałam, czy podczas przedstawień baletowych w Teatrze Ermitaża Katarzyny II, będącym częścią kompleksu, nikt nie robi zdjęć. (Widzowie chyba lubili sobotnią zmianę, bo mistrzowski taniec i muzyka skutecznie odwracały moją uwagę od wyciąganych potajemnie aparatów :). Sprawdzając bilety do jednej z najbogatszych kolekcji sztuki świata, byłam najszczęśliwsza na świecie, a identyfikator wolontariusza Ermitaża otwierał przez rok drzwi do wszystkich największych muzeów świata. (Skorzystałam z tego bardzo na miejscu, w Petersburgu). Po wykonaniu zadania – miałam czas na odkrywanie kilometrów korytarzy olbrzymiego kompleksu.
Najciekawsze historie miały do opowiedzenie kustoszki. Często wyglądały jak jeden z eksponatów, wtapiając się w otoczenie na swoich krzesłach gdzieś w rogu sali, skąd ich czujny wzrok obserwował płynącą korytarzami rzekę turystów. To one snuły historie, np. o tym, gdzie Katarzyna II potajemnie randkowała, czy o których freskach pisała Anna Achmatowa. Wisienką na torcie wolontariatu w muzeum była wizyta w jego piwnicach. Historia o słynnych kotach Ermitaża, o których czytałam jeszcze w szkole, okazała się prawdą, a koty zapracowały sobie w tym miejscu na specjalny status. Zapraszam do tekstu o kocim imperium Ermitaża (tutaj).
Otoczona od rana przepychem, pięknymi wnętrzami, turystami, popołudniami przenosiłam się do zupełnie innego świata. Mianowicie na kolejny wolontariat w absolutnie wyjątkowe miejsce Upsala Cyrk. Jest to organizacja pracująca z dziećmi z rodzin patologicznych aranżując im czas poprzez teatr, taniec i akrobacje. (Nie pytajcie, jaka była moja rola ;)) Znajomość z ekipą cyrku utrzymała się przez wiele kolejnych lat. Z Larisą i Saszą spotykałam się jeszcze w Berlinie, Poznaniu, a nawet w Ułan Ude na Syberii! To w cyrku przekonałam się, jak trudno jest pomagać mądrze. A losy dzieciaków, które były tam „za mojej kadencji” śledzę do dziś. Zapraszam również do tekstu o działalności Upsala Cyrk (tutaj).
Kurs językowy, czyli metro
Mój Petersburg – to również miesięczny pobyt na kursie językowym na miejscowym Uniwersytecie. Na zajęcia jeździłyśmy codziennie 40 min metrem. I właśnie ta codzienna podróż o 8 rano bardziej zapadła mi w pamięć, niż sam kurs. Przejażdżka w dół schodami ruchomymi na stacji Chernishevskaya, na których można było uciąć sobie szybką drzemkę po imprezowej nocy, odrobić pracę domową lub obserwować mijane twarze osób jadących w przeciwnym kierunku. Setki par oczu, za którymi kryły się setki historii, były tak samo zaspane, wpatrzone w dal. Metro w Petersburgu to świat, który zasługuje na osobną historię. I tu po raz kolejny zaproszę Was do mojego tekstu właśnie o nim (tutaj).
Rosyjscy hipisi 🙂
Mój Petersburg to po prostu Piter, który z perspektywy rosyjskich hipisów pokazali mi Rusia, Karisha, Żenia, K2 i Lusia. To ich mieszkanie w komunałce, gdzie prysznic znajdował się w kuchni. To śpiewy rosyjskich rockowych hitów przy akompaniamencie gitary, robienie sushi o trzeciej w nocy, kasza gryczana na śniadanie, koncerty Zefiry, DDT, Aryi. Nielegalne nocne spacery po piterskich dachach kamienic, które groziły zawaleniem. To stamtąd rozpościerał się najpiękniejszy widok na panoramę miasta. Dziś okazuje się, że spacery po dachach z przewodnikiem to jedna z coraz bardziej popularnych wariantów zwiedzania miasta.
Dzięki nim poznałam taki właśnie Piter, jak z mojej ulubionej rosyjskiej komedii romantycznej „Piter FM”. (Polecam!)
Petersburg romantycznie
Mój Petersburg to historia pewnej znajomości z R., która zaczęła się w tureckim regionie wspinaczkowym Geyikbayiri. I to właśnie dzięki R. Piter poznałam w takim, a nie w innym kształcie. Petersburg R. miał smak teatrów, całonocnych spacerów, poznawania historii, wędzonego łososia i borowików o 5 rano w kasynie, z finałem o świcie na parapecie jakiegoś ważnego budynku rządowego i cudem uniknionego mandatu albo strach pomyśleć, czego jeszcze 🙂 .
Piter to miasto białych nocy, kiedy to zwodzone mosty – od północy do świtu „patrzą w niebo”, pozwalając na nocną żeglugę Newą statków i barek handlowych. Dla nas ich blask to „must see” Petersburga, a dla miejscowych przekleństwo, kiedy to przez dwa miesiące chodzą niewyspani.
Petersburg zimą jest bury, spowity mgłą, pokryty wszechobecną breją i z niebezpiecznie śliskimi chodnikami. Fakt ten i tak nie przeszkadza rasowym petersburżankom ubierać buty na obcasach. Ale to właśnie z taką zimą w Petersburgu wiąże się inna romantyczna historia, bodaj najważniejsza w moim życiu. Z najpiękniejszymi zaręczynami, jakie można sobie tylko wyobrazić. Choć bez happy endu, to już na zawsze.
Mój Piter to nie tylko miasto. To stan świadomości. Moc wspomnień i magia w czystej postaci.
2020 (2007,2008, 2009, 2011, 2013)